Postanowiłem że wrócę trochę wcześniej niż moment wybuchu psychozy, bo mam właśnie wenę na dłuższy tekst. Poza tym sam jestem ciekaw jak widzę swoje życie w tej chwili.
Zacznę tak jak niepowinno się zaczynać żadnego zdania.
Więc w rodzinie zwą mnie Miłosz, część na prawdę dużej ilości ludzi których znam też mnie tak nazywa, część woła na mnie Eror (czyli, jak zwykłem mawiać, błąd po angielsku, ale z błędem xd), a, co dla mnie dość zabawne, dowiedziałem się ostatnio, że na mieście określają mnie także przydomkiem Morfeusz.
Zacząłem swe życie jako wzorowy przedszkolak (pominę wcześniejsze lata), który na przełomie 4tego i 5tego roku życia nauczył się czytać i zafascynował się rozszyfrowywaniem książkowych szlaczków na tyle że rodzice uważali że muszą mu zabraniać czytać, by w ogóle spał. I tak czytałem bardzo dużo. Czytałem np. encyklopedię. Od A do Z. Jako dziecko miałem też świetną pamięć i babcię-nauczycielkę w podstawówce, także mając dostęp do wszelkich podręczników, poszedłem do szkoły znając prawie cały materiał. W podstawówce byłem najlepszym uczniem w szkole i świetnie się z tym czułem. Chciałem wiedzieć więcej, umieć więcej, info info info.
Schody zaczęły się gdy do moich zainteresowań dołączyły środki psychoaktywne, kobiety i muzyka rozrywkowa. Książki w ogóle zeszły z planu akcji, wkroczyło ćpanie gitary, dopalaczy (które wtedy były BARDZO łatwo dostępne), oraz nieszczęścia w miłości.
I tak trwałem w błogim stanie teen spirit, aż, na przełomie 16/17 roku życia pewna kobieta, której nie umiałem wtedy pokochać, powiedziała mi że “życie jest modlitwą”. Bardzo długo żałowałem że ją odtrąciłem i jak to zrobiłem. Ale, wracając, niedługo po jej ucieczce z mych bestialskich wtedy szponów wyprowadziłem się do Amsterdamu.
Przez pewien czas pracowałem tam w warsztacie rowerowym, mieszkałem z ojcem i (i tu zaczynam przechodzić do szalonej części tej historii) zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Moja dykcja gwałtownie przyspieszała i traciła precyzję, monolog wewnętrzny nie dawał spokoju i również gnał z nieprawdopodobną prędkością statku zaphoda beeblebroxa, przestałem chodzić do pracy, dzisiaj szczerze mówiąc nie wiem skąd ja wtedy miałem pieniądze xd.
Czas spędzałem oglądając “porezane” filmy, czytając “porezane” strony w sieci, z włączeniem stronek deep webowych, oraz (jako iż wtedy byłem święcie przekonany że monolog wewnętrzny to właśnie prawdziwy ja) siedziałem na kanapie i szukałem myślami odpowiedzi na Wielkie Pytanie.
Aż pewnego razu
To były święta 2010
Oglądałem film “Naked” z 1993 roku (mój rocznik (bardzo polecam ten film))
Czułem że to film o mnie
Widziałem siebie na ekranie monitora
Słyszałem swoje słowa z głośników
A w kulminacyjnym momencie filmu,
gdy Johnny traci rozum,
straciłem go i ja.
Najprościej opisać to tak:
Mózg wywrócił się na drugą stronę, to był punkt na osi czasu, właśnie olśnienie schizofreniczne, jak wejście w oko cyklonu
Nagle wszystko ucichło
Wszelkie myśli, opinię, strach.
Po chwili pojawiło się coś nowego. Mieszanina szczęścia, euforii i miłości. tak bym to określił.
Pojawiła się pierwsza myśl
Kocham ten świat
Druga
Kocham wszystkich ludzi
Wyszedłem z domu uśmiechnięty od ucha do ucha i śpiewając piosenkę“how sweet to be an idiot” poszedłem przytulić tatę który pracował nieopodal. Śpiewając zauważyłem że moja skala głosu jest praktycznie nieograniczona, coś co zniknęło szybko i nigdy nie pojawiło się spowrotem.
Gdy spróbowałem przytulić ojca, odepchnął mnie
Miesiące później powiedział mi że miałem biała skórę, ultra sine usta, obszar okołooczny ciemny jak piekło, a źrenice jak punkty.
Gdy mnie odepchnął na mej twarzy pojawiła się smutna podkówka, ale nie na długo.
Wiedziałem co muszę zrobić.
Iść do domu.
Więc wziąłem gitarę i poszedłem do domu.
Napisałem kiedyś o tamtym wieczorze piosenkę. Przytoczę jej tekst abyście lepiej zrozumieli czym był dla mnie wtedy dom.
Home
Just let me go
So i won’t drown in my bad good deeds
Just let me leave
Where the sky and the ground meet
Horizon’s getting closer
I’m parting it like Moses
Sometimes one step cost only one meter
Will I forget
everyone I know
Will I know
everyone I don’t
Contemplating sea of choices
I’m parting it like Moses
Sun is just a big big heater
One life closer to Oblivion
I’m parting it like Moses
When i feel bright i got my puny gospel
Leave it all
Behind my twisted back
Leaving those
Who thought that i won’t crack
Into place that finally feels home
I’m parting it like Moses
Someone’s calling me home
I’m parting it like Moses
Something’s calling me home
I’m parting it like Moses
…
Idąc przed siebie, w nieznane, szukałem domu przez dwa tygodnie. Nie mogłem wtedy spać, nic nie jadłem, prawie z nikim nie rozmawiałem.
Czułem się wolny i szczęśliwy jak nigdy.
Lecz w końcu zwątpiłem.
Postanowiłem wrócić.
Niestety nie miałem pojęcia gdzie jestem, znalazłem jednak stację kolejową i rozpoznałem na rozkładzie pociąg który mógłby mnie zawieźć do domu ojca. Nie miałem jednak pieniędzy na pociąg. Żebrałem wtedy o dwa euro na tej stacji i nikt nie chciał mi ich dać, dopiero pewna kobieta około 30stki, dała mi te 2 euro i powiedziała ładnie po angielsku coś w stylu “if you have a goal, you should be able to reach it”.
Gdy wracałem do taty opadała euforia i zastępował ją powoli strach.
Zaczynała się paranoja z której nie wyszedłem wtedy przez 6 miesięcy.
Koniec końców trafiłem do Polski dzięki ojcu, który widząc że nie ma ze mną kontaktu myślał że zawiesiły mi się grzyby i nie wpadł na nic lepszego niż wsadzić mnie do busa do Polski.
Będąc w Polsce bredziłem dalej, robiłęm dalej rzeczy które wydawały się wszystkim dość dziwne (jak np rozbieranie się do naga na ulicy i kroczenie nago 30 km w domniemaną stronę Wrocławia, gdzie mieszkała pewna dziewczyna której bardzo chciałem wyznać miłość. Nago!).
Natomiast w mych myślach mniej więcej co minutę pojawiała się nowa “teoria spiskowa”, typu: apostołowie wciąż żyją i chcą mnie, ostatniego płodnego mężczyznę, wykastrować, i w każdą teorię nie tylko wierzyłem.
Ja wiedziałem że te wszystkie teorie są prawdą.
Chodziłem przerażony do szpiku kości, czasami czołgałem się ze strachu, siedziałem w kątach i płakałem albo wrzeszczałem.
Paranoja skończyła się w maju. Poczułem się jakbym obudził się ze śpiączki, ale nigdy już nic nie było takie samo.
Gdy wróciłem z paranoi z w miarę trzeźwym umysłem zaczęły do mnie mówić głosy. Mówią do dziś. Nie non stop, to bardziej jak okazyjny telefon przyjaciela.
Opowiem wam o jeszcze jednej rzeczy którą pominąłem wcześniej.
Wizje i halucynacje wzrokowe
Widziałem piękne rzeczy.
Nicościoświatłość.
Świetliste postacie.
Kończę tę opowieść bo zaczynam zdawać sobie sprawę jak wielu szczegółów jej brakuje.
Chcę żebyście wiedzieli że od tamtego czasu rozumiem, że nie trzeba szukać żadnego świata duchowego.
On jest tu

Koniec